poniedziałek, 21 maja 2012

Rozdział piąty.



Jeszcze niczego w życiu nie żałowałam, tak jak tego, że tam pojechałam, te trzy miesiące temu. Mówiąc szczerze, w życiu nigdy niczego nie żałowałam, nie, nie tylko tak kurewsko mocno, ogólnie niczego. Może brzmi to jak jakiś jebany narcyzm, że mam o sobie mniemanie takie, iż nie popełniam błędów, mniejszych, bądź większych. Zwyczajnie nie mam czego żałować. Nigdy nikogo nie zraniłam, starałam się być patriotką, dobrą sąsiadką, zajebistą dziewczyną, kochaną córeczką, mamusi, oraz tatusia. Chodziłam do kościoła, odwiedzałam dziadków, zanosiłam im obiad ugotowany przez mamę. Byłam naprawdę dobrym człowiekiem, co ja pieprze, byłam, mówię o sobie jakbym już nie żyła, co najmniej. Ale żyje, na nieszczeście moje, bo nie bardzo cieszę się z tego wykurwiście drażniącego mnie faktu. Już nie płaczę tak często, sama się sobie dziwię, ale.. przestałam się tak tym zadręczać, chociaż zależy kiedy. Od tych trzech miesięcy zdarzyło się kilka.. jak ja to nazywam ‘mokrych nocy’ czyli całych, bądź w połowie przepłakanych. Często skutkami tych pięknych, upojnych chwil był cholernie nieznośny ból głowy, najgorsze było to, że już chciałam sobie spokojnie zasnąć, gdyż przestałam płakać, a tu, jednak kurwa nie, nici z mojego kurwa błogiego snu, powód jest oczywisty, nakurwiający ból łba. Ale to już standard, nawet kac jest przy tym jak kurwa góra lodowa do jebanej kosteczki lodu, zajebiste porównanie, niestety nie potrafię właśnie w tej chwili wymyślić czegokolwiek bardziej sensownego. Mamy godzinę 3:29, nie zasnę, dopiero przestałam wyć, tak, opisywałam coś co właśnie się skończyło. Ale radzę sobie, kiepsko, ale sobie radzę, nie jest mi łatwo, to boli, rana wciąż jest otwarta, ciągle krwawi, paląc żywym ogniem, mimo wszystko muszę się z tym pogodzić, to skurwysyn, nikt inny. Jestem silna, jestem! Dlatego sobie poradzę, poradzę kurwa i nie będę nawet wysłuchiwać pieprzonych tekstów typu 'już zawsze będziesz zjebaną rozryczaną histeryczką'. Nie bede, nie byłam i nie jestem! Od niedługiego czasu pomieszkuję z moją najlepszą przyjaciółką. Nazywa się Donna. Nie powiem..dalej ryczę w poduszkę. Ale to i tak rzadziej mi się zdarza, aniżeli wtedy kiedy mieszkałam sama. Przynajmniej mam z kim się najebać, bo nie mogę zaprzeczyć, że gdy jestem pijana..trzeźwiej myślę, chociaż brzmi to dość..idiotycznie! Jednak tak właśnie jest, przestaje się zadręczać, jestem zupełnie inna, nie myślę o..osobie, której imienia niekoniecznie mam ochotę wypowiadać, jest całkiem spoko. Ale to nie trwa długo, przeważnie później zasypiam, gdy już pusta butelka wala się pod nogami. Wtedy - kiedy już budzę się trzeźwa rankiem, oślepiana każdym promieniem słońca, męczona kacem - dopiero jest źle, naprawdę źle, nie dość, że boli mnie łeb, jeszcze na dodatek moje chore myśli powracają ze zdwojoną siłą. Jakby chciały mi dopierdolić i dodać cierpienia za ten poprzedni dzień, nadrobić. Nie należy to do najprzyjemniejszych rzeczy pod słońcem, boli przy zwykłych wspomnieniach, a gdy dochodzi do tego ból głowy, oczu, oraz pieprzone uczucie suchości w ustach..tak, zapomniałabym, i ta pierdolona podwójna dawka bólu psychicznego. Jednym zdaniem określając, ŻYĆ, NIE UMIERAĆ.


- Rozumiem wszystko, jednak to i tak dla mnie jest niesamowicie trudne do ogarnięcia. Nie tyle do zrozumienia, a ogarnięcia, tego jest tak wiele, że zwyczajnie nie jestem w stanie wszystkiego przetworzyć i jako tako w głowie poukładać.
- Próbuję wtajemniczyć cię w temat, ale kurwa to boli, wiesz?
- Wiem, ale.. wszystko poukładało się w dziwny sposób, potoczyło się jakoś szybko niesamowicie szybko, wręcz w sekundę zmieniłaś całe moje życie, bo w sumie to jesteś częścią mojego życia, w jakimś stopniu, moją przyjaciółką, najlepszą!
- Rozumiem, ale.. kurwa to trudne, trudno jest mi o tym mówić, a przeważnie nie mówiłam z jednego jedynego powodu..- urwałam wręcz w teatralny sposób.
- Jakiego?
- Nienawidzę pokazywać swojej słabości, rozumiesz? Chce być kurwa niezależna, silna, wytrwała, a nie..
- Kurwa mać.. – przerawała mi, jednak nie mówiła nic więcej, więc nie wiedziałam się o co chodziło.
- HY?
- Źle robisz, źle myślisz.
- Ale.. w jakim sensie, z czym źle?
- Z tym całym pokazywaniem siebie tylko i wyłącznie w pozytywnym, jasnym świetle.
- Uwierz, że wcale nie chcę być oceniana przez pryzmat jebanej histeryczki, naiwnej dziewczynki, czy..
- Pieprzysz..
- Niespełnionej romantyczki, przecież moja historia brzmi jak kiepska komedia romantyczna, oczywiście bez jebanego happy endu. Tak? – nie zraziłam się wcale tym co mówiła Donna, ani troszkę się nie zraziłam.
- Może dosadniej, jesteś zjebana!
- Dziękuję! Nie rozumiesz widać mojego podejścia do samej siebie, ludzi w około, oraz całego skurwiałego, pieprzonego, niedoruchanego świata, hm?
- Nie!
- Właśnie, więc wnioskuję, że nie mamy o czym rozmawiać!
- Wręcz przeciwnie, postanowiłam zmienić twoje podejście. Zrobimy sobie babski..
- Jasne! Nie, nie i jeszcze raz nie, nie kończ nawet..
- Ja tu decyduje, otworzysz się przede mną, popłaczemy sobie, opowiesz mi wszystko jeszcze raz od początku, ze szczegółami, bez żadnego owijania w bawełnę, czy pomijania czegokolwiek, mamy całą długą noc. – moja przyjaciółka jak widać była szczerze rozradowana całym tym pomysłem, cieszyła się z tego. Chyba naprawdę chciała wiedzieć..wszystko wiedzieć.
- Dobrze, może być. Mamy co jeść i pić?
- Tak, są jakieś procenty, mamy nawet jakieś ciacha, normalnie full wypas, też czekolada jest.. – wymieniała z coraz szerszym uśmiechem.
- Wskoczę pod prysznic i zaczynamy?
- Pewnie! – po jej słowach jedynie skinęłam z wymuszonym uśmiechem głową, nie cieszyłam się, ani trochę. Wzięłam moją koszulkę nocną w rękę, telefon w drugą i powlokłam się do łazienki. Po umyciu zębów przez dłuższą chwilę zastanawiałam się nad pewną rzeczą. No nieważne, miałam iść się kąpać. Wskoczyłam pod prysznic, tam z kolei rozmyślałam, chciałam zaplanować w jaki sposób mam przedstawić jej całą sytuacje, jak na razie miałam jakąś koncepcję, jednak.. tylko tyle. Zajęła mi dzisiejsza kąpiel o wiele dłużej niż zwykle, dziwne, nie czułam tego praktycznie. Jednak tak było, ponieważ zajrzałam na godzinę w telefonie. Najlepsze w tym wszystkim było to, że niczego nie wymyśliłam, niczego sensownego, jakiegoś porządnego planu, który mogłabym zrealizować. Wnioskuję, że pozostaje mi całkowite poniesienie się wspomnieniom i emocjom spowodowanym tymi odległymi czasami.

Siedziałyśmy na łóżku obok siebie, z kubkami gorącej herbaty, było nam zimno, dlatego piłyśmy herbatę, na początek, niech pozory nie mylą, butelka wódki stała na podłodze. Zastanawiałam się w dalszym ciągu jak ładnie to streścić. Jednak postawiłam na otworzenie się w całości, jeżeli można to w taki, a nie inny sposób nazwać. Było mi trudno, zacząć trudno, nawet już nie opowiadać, ale zacząć. 

- Poznaliśmy się, gdy miałam prawie czternaście lat, on miał szesnaście. - Zaczęłam, chociaż troszkę niezgrabnie, mimo wszystko zaczęłam. - Jego mama znała się z jego mamą, pracowały razem, a dokładniej zaczęły dwa tygodnie przed naszym poznaniem się. W dość dziwnych okolicznościach. Pani Bailey przyszła do nas, otworzyłam. Poprosiła mamę, więc zawołałam. Słyszałam, o czym mówiły. Po chwili zawołała mnie do salonu, w którym siedziały. Poprosiły, abym coś dla nich zrobiła, domyślałam się, skoro wszystko słyszałam. Miałam..Odebrać go z posterunku, wpłacając kaucje. Jego mama nie mogła się tam pokazywać, z racji tego, że w tym samym budynku znajdował się gabinet komornika. A mieli długi, jakby zobaczył ją w pobliżu chciałby kasy, a ona i tak prosiła mamę o pożyczkę....

Sięgam w tym momencie do najgłębszych zakamarków mojego mózgu, aby dogrzebać się do tych wspomnień, sprzed kilku lat.


- Martusiu, wiem, że nie znasz tej pani, ale bardzo bym cię prosiła abyś coś dla niej zrobiła. - Mama jak zawsze mówiła cichym, przyjemnym głosem, patrząc to na mnie, to na panią Bailey jak się później dowiedziałam.

- Słucham, co takiego?

- Jej syn został aresztowany, dam ci pieniądze i pójdziesz po niego, dobrze?

- A to osoby w moim wieku mogą? - Musiałam dopytać, bo nie byłam pewna.

- Sądzę, że tak. Wiesz gdzie jest posterunek? Znów go złapali, a jego mama nie może za bardzo się tam pokazywać, rozumiesz słońce? A ja..Idę do pracy.

- Dobrze, nie ma problemu mamo. Teraz?

- Jak najszybciej, później chodzi cały po denerwowany, a to może się źle skończyć, coraz częściej ma ataki złości. - Tym razem odezwała się jego mama, Baileyowa.

- Dobrze, a jak ma na imię?

- William. Tak chciał, aby się do niego zwracano, pewnie zdenerwuje się, gdy powie się inaczej..

- Nie ma problemu.
Po tych słowach otrzymałam do rąk rulonik dwudziestu dolarówek od mojej mamy. Poszłam się ubrać, dopiero, gdy wychodziłam usłyszałam, że jego mama płacze, słychać było, bardzo dokładnie. Nie miałam ochoty zagłębiać się po powrocie w wypytywanie mamy, dlaczego..Nie obchodziło mnie to. Pojechałam taksówką, którą zamówiła mama, pod posterunek policji. Siedziba była gdzie indziej tu jedynie jedna cela, specjalnie dla takich, co dostają 24 h. Tak jak William, bo dostawał kilka razy już odsiadkę nie dłuższą niż dzień i noc. Weszłam do środka kierując się korytarzem do pomieszczenia z napisem Policja, z racji tego, że było tam kilka innych pomieszczeń, były to w szczególności biura, też biuro Komornika właśnie.

- Dzień dobry, przyszłam wpłacić kaucję. - Uśmiechnęłam się delikatnie do pana policjanta, który notował coś w jakimś notesiku niewielkim. Spojrzał na mnie spode łba, chyba się zdziwił, bo aż zdjął swoje okulary z nosa.

- Billy..Bailey Billy?

- Tak. - Troszkę się zmieszałam, ale przypomniało mi się, że wolał jak mówiło się do niego Will, dlatego nie skojarzyłam imienia Billy.

- Dobrze, dwieście dolarów kaucja. - Wstał, podszedł do krat i rzucił jedynie 'Dziś masz szczęście' otwierając jego cele, ja rzuciłam te pieniądze po szybkim przeliczeniu na jego biurko. 

William rozejrzał się, lecz nie zobaczył swojej mamy, a ja jedynie na niego kiwnęłam. Nie wdawał się w zbędne dyskusje. Wyszliśmy. Szłam przed nim, taksówka stała cały czas pod budynkiem. Pokazałam mu, aby wsiadł, sama usiadłam zaraz za nim, żeby powiedzieć dokąd ma jechać. Dopiero po chwili spytał mnie krótkim ‘kim jesteś?’.

- Twoja mama poprosiła moją, abym po ciebie przyszła. – odezwałam się patrząc gdzieś w ziemię, na swoje buty za pewne, czy kolana. Jakoś się krępowałam, bo nie znałam tego chłopaka.

- Rozumiem, a jak masz na imię? – mówił bardzo miłym, przyjaznym tonem głosu.

- Marta.

- A ja William, już z resztą, wiesz, prawda?

- Tak, dowiedziałam się.

- Troszkę niezbyt fajny sposób na poznawanie się, jednak zawsze jakieś przeznaczenie. – zaśmiał się w wręcz słodki sposób, a jego śmiech udzielił się mnie…



- Tak właśnie się poznaliśmy, właśnie w takich okolicznościach. – skwitowałam powyższy wywód, który przywiał naprawdę wiele wspomnień, przyjemnych, bo tych pierwszych.

- Nieźle, przeznaczenie. Też..

- No, tak sobie to opisał, przeznaczenie, że wyciągałam go z kicia. Ale dobra, przeznaczenie bywa różne.

- Opowiedz coś.. coś co z nim przeżyłaś pierwszy raz. – jej uśmiech mówił sam za siebie, był tak kurewsko cwaniacki, często się tak uśmiechała.

- Dobrze.. – znów przyszedł czas na sięgnięcie do najgłębszych rejonów i zakamarków mojego mózgu.



- Jesteś śliczna Martusiu. – szeptał mi wprost do ucha. Był zdecydowanie za blisko, jak na przyjaciela. 

- Nie przesadzasz? – posłałam mu przesłodki uśmiech, z których słynęłam, lubił go.

- Z czym? 

- Z tym słodzeniem.

- A nie mogę? 

Zaczął delikatnie zbliżać swoją twarz do mojej, bardzo powoli, jakby wszystko działo się w tym momencie, w zwolnionym tempie. Był coraz bliżej mojej twarzy, coraz to bliżej, a ja coraz bardziej panikowałam. Nie miałam pojęcia co zamierza. Myśląc realnie mogłabym się domyślić, jednak.. byliśmy przyjaciółmi. Był już tak blisko, że kilka centymetrów, a zwyczajnie stykalibyśmy się ustami, nie, tak nie można. 

- Will.. co.. – Nie pozwolił mi dokończyć, jego spojrzenie, z tak bliskiej odległości odbierało mi mowę, był już tak blisko, tak blisko moich ust. Pocałunek był czymś nieuniknionym, mimo, że wolałam, aby to się nie stało. Zawsze tak jest, zawsze przyjaźń się wykrusza, wolałam naprawdę dać sobie spokój z tym pocałunkiem, obeszłoby się bez niego.

- William, nie..- odchyliłam głowę w tej chwili do tyłu, równo z mówieniem.

- Martusiu, jesteś taka piękna, chodź, nie uciekaj, aniołku kochany..chodź do mnie, to nie boli..- mówił tak miłym dla ucha głosem, że mimo woli zbliżyłam twarz na poprzednią odległość, nawet chyba centymetr bliżej.
- Ja nie potrafię, pocałuj inną..

- Ale kiedy ja chcę pocałować akurat ciebie moje kochanie..jesteśmy tak blisko, mała to nie boli, no chodź, nie bój się..

Nie zbliżał się już, naparł na mnie ciałem, aż położyłam się na łóżku na którym siedzieliśmy, było mi tak o wiele wygodniej, chociaż miałam wrażenie, że lecę do tyłu całe wieki. Jednak gdy wylądowałam na miękkim materacu czułam się lepiej, mimo wszystko wiedziałam, że 'to' zbliża się wielkimi krokami. Przed moimi oczami widziałam jedynie oczy Williama, jego usta, nos, jego twarz, która była znów w tak bliskiej odległości od mojej. Tym razem nie miałam już jak się wycofać. Przymknął oczy, ostatnie co zobaczyłam, ja również odruchowo je zamknęłam, po chwili poczułam jego usta na moich. Były naprawdę miękkie, niczym materac pode mną, mimo, że porównanie nie było zbyt trafne..były miłe, przyjemne. Składał na początek na nich delikatne pocałunki, chciał chyba spróbować ich, zasmakować, dopiero po dłuższej chwili zapoznawania się przeszedł do części, w której nie potrafiłam mu dorównać. Zaczął całować bardzo namiętnie, sama nie wiem czy kiedyś to robił, pewnie tak, tylko ja byłam w tym taka zacofana. Ale robił to w taki sposób jakby nigdy nie całował ust, bądź zwyczajnie nie mógł się nimi za często i długo cieszyć. Pocałunek trwał sporą chwile, kręciło mi się w głowie, miałam wrażenie, że gdy otworze oczy cały pokój będzie wirował. Lecz tak nie było, bo gdy w końcu przestał, otworzyłam je, ale nic się wokół mnie nie kręciło. Jedynie na moją twarz wykwitł mimowolny, szeroki, słodki uśmiech, który udzielił się i jemu, sam się uśmiechnął. Chyba oboje czuliśmy podobnie, mimo, że był to mój pierwszy pocałunek.


- Czyli pierwszy raz całował Cię Axl Rose?

- William Bailey, Billy, a nie Axl Rose. - poprawiłam ją, nie uważałam, i w dalszym ciągu nie uważam go za kogoś nadzwyczajnego, jest moim Williamem, tym co zawsze. Mimo tego, że lekko się zmienił.

- Jeden chuj. Teraz jest kim jest, prawda? Ale sam fakt jest zajebisty! Rozumiesz?

- Ale dla mnie to naprawdę nikt nadzwyczajny. Mój Will. Naprawdę.

- Rozumiem cię, ale mimo wszystkooo..opowiedz coś jeszcze, proszę. - zrobiła wtedy swoją znaną mi już minkę, zbitego psiaka.

- Dobrze. Zależy co byś chciała wiedzieć.

- Jeżeli będziesz w stanie..- przerwała posyłając mi współczujące spojrzenie. - Co ci obiecał? Co mówił? - jedynie na jej słowa skinęłam głową, trudno mi było o tym mówić, jednak skoro chciała..

Sięgnęłam po raz kolejny do wnętrza mojego mózgu, aby wygrzebać te właśnie najboleśniejsze wspomnienia.


- Bądź ze mną już na zawsze, moja kochana Marta..bądź ze mną..na wieki wieków. - powtarzał jak nakręcony, trzymając mnie za dłonie, co chwilkę nawet je ucałował. - Skarbie, jesteś najlepszą rzeczą jaka mnie w życiu spotkała, dziękuje mojej mamie, że wtedy ciebie akurat po mnie wysłała. Kurwa..powiedz, że czujesz to samo co ja. - patrzył mi takim przenikliwym spojrzeniem w oczy, wywiercał w nich dziurę.



- Czy to dobry pomysł, abyś w wieku osiemnastu lat mówił takie rzeczy? W dodatku jeszcze piętnastolatce? - nie to, że nie podobało mi się to co mówił, chodziło o to czy mówił to szczerze i nie będzie później tego odwoływał.

- Skoro jestem pewien tych słów..to dlaczego miałbym ich nie wypowiadać?

- Jesteś pewien?

- Tak, jestem pewien jak niczego innego na świecie. Rozumiesz? Jesteś najważniejsza dla mnie. Bądź ze mną, proszę, bądź ze mną już na zawsze. Będzie nam wspaniale, błagam cię. - znów je całował, jakby chciał przez ten gest wychwalać mnie co najmniej pod niebiosa, co nie było konieczne, naprawdę.

- William. Naćpałeś się czegoś?

- Nie kochanie, nie..nie ćpam już bardzo długi czas, od pół miesiąca chyba niczego nie ruszyłem.

- Nie wierze..

- Uwierz mi. Zmieniasz mnie, naprawdę, zmieniasz jak nikt inny. Nawet w tym całym wyznaniu chyba nie przekląłem. - aż zauważyłam, że w tej chwili rozpierała go taka wspaniała, wielka duma.

- Ale..

- Nie ma właśnie skarbie żadnych 'Ale' żadnych. - nie pozwalał mi widać czegokolwiek dopowiedzieć, przecież nawet nie wiem co.

- Jak jeszcze kiedyś Jef będzie chciał ci dać jakiś towar odmów! - nie wierzyłam, jak można się tak naćpać.

- Kicia..- mocniej ścisnął moje dłonie i zaczął je całować. Znów. - Nie naćpałem się, jestem totalnie świadomy tego co mówię. Całkowicie świadomy. Kurwa mać. - spojrzał znów w moje oczy tym swoim przenikliwym spojrzeniem, nie mogłam go wytrzymać, było niesamowicie przenikliwe. - Zrozum, że nigdy nikogo takim uczuciem nie darzyłem. Żadnej dziewczyny. Zrozum, że mi zależy, rozumiesz?

- Nie, znaczy rozumiem, ale nie wierze w to co mówisz.

- Proszę, zrozum.

- Ale..powiedz co chcesz?
- Chce, żebyś była ze mną już na zawsze, żebyśmy nigdy więcej nie rozstawali się, słyszysz? Chce, abyśmy byli ze sobą na zawsze, zawsze.. będziemy razem, nigdy się nie rozstaniemy..



- Wtedy nie klął jeszcze tak dużo. Jednak to się szybko zmieniło. Stwierdził, któregoś pięknego dnia, że gdy przeklina czuje, że w ten o to jedyny sposób wyraża siebie. - na te wspomnienia znów mimowolnie się uśmiechnęłam.

- Wyraża siebie? - dopytała mnie Don.

- Tak, mniej więcej, rozumiesz. Jak niektórzy przez sztukę, czy muzykę, tak on się wyraża za pomocą lekkich, jednak dobitnych wiązanek przekleństw. - kręciłam głową gdy to mówiłam, jednak teraz z biegiem lat wydaje mi się to wręcz..idiotyczne, ale nikt nigdy nie powiedział wprost, że Will był człowiekiem mądrym.

- Zajebiste podejście, nie powiem, że nie.

- Wiem, jakoś trzeba to sobie tłumaczyć, bo inni go nie obchodzili, od niego nauczyłam się motta: Mam Wyjebane! Które nigdy, nikomu się nie znudzi, jest ponadczasowe, zajebiste!

- Masz rację, czasem ogólnie udało mu się rzucić coś mądrego? - widać miałyśmy podobnie, obie śmiałyśmy się pod nosem, w sumie były to akurat dość przyjemne wspomnienia.

- Tak, czasem tak, było to właśnie dość rzadko, ale jednak. Udawało mu się powiedzieć jednocześnie coś śmiesznego, jak i mądrego, no i najważniejsze..warte powtórzenia. Bo takie rzeczy u niego to jednak rzadkość totalna. Z racji tego, że większość rzeczy była, albo z przecinkiem w postaci 'kurwa' bądź 'ja pierdole', albo była całkowicie bezsensowna, czyli gadanie o wódzie, czy spieranie się czy ona jest gorzka, czy jakaś inna. Żałuje, że nie zapisywałam, kurewsko żałuje. - te wspomnienia akurat były..bolesne, ale jednocześnie radosne, sprawiały mi wiele radości, chociaż jak mówię, bolało trochę.

- Wspaniałe, pozytywnym facetem był, ogólnie rzecz ujmując?

- Ogólnie rzecz ujmując tak. - skwitowałam jedynie już trochę drżącym głosem, mam swoje krańcowe granice wytrzymałości..



1 komentarz: