piątek, 7 marca 2014

Epilog.

Długo zbierałam się na to, aby napisać tutaj to, co piszę. Pewnie mało kto przeczyta, czy zajrzy. A już na pewno skomentuję. Jeżeli jednak ktoś taki się tutaj wyłamie, to proszę o długą wypowiedź. Jestem naprawdę ciekawa jakie reakcje będą na moją ostatnią część. 
Przyznam, że przelałam tutaj dużo siebie. Emocje mnie zjadały. Bardzo utożsamiam się z tym opowiadaniem. 
Czytajcie.


24/02/2006
     Długo mnie nie było. Co mogę powiedzieć? W naszym zacnym życiu zmieniło się dosłownie wszystko. Świat staną na głowie, by później znów wylądować na dwóch łapach. Długo zbierałem się w sobie, by móc otwarcie opowiadać o przeżyciach z minionych piętnastu lat. Kosztuje mnie to wiele nerwów i powoduje natłok emocji towarzyszących tym wspomnieniom. Pytanie samo nasuwa się na usta: Co takiego musiało się wydarzyć, żeby odbić się na mojej psychice tak mocno? Otóż zamierzam wam opowiedzieć to w odpowiednio rozbudowanym skrócie. Za pewne półtorej roku zajęłoby mi szczegółowe streszczanie każdego z wydarzeń. Postaram się więc nakreślić wam w jak najlepszy sposób przebieg całego dotychczasowego życia naszych bohaterów.
      Zaczynając od samego początku. Marta postanowiła uciec. Wróciła znów do domu, do rodzinnego gniazdka. Szukaliśmy jej przez długi czas. Coś jej odbiło. Pokłóciła się z chłopakami, bądź ze mną... sam nie wiem, to było tak dawno. Postanowiła zniknąć. Nie spodobało nam się to. Wszystko wróciło do normy, gdy w końcu zadzwoniła do nas z lotniska. Nie mogła bez naszych przepitych mord wytrzymać. Pogratulowałem jej odwagi. Po raz drugi potrafiła postawić się najgorszemu skurwielowi. Nawet bez problemu wynegocjować warunki umowy. Korzystnej dla obu stron, nie takie numery z Rosem.
      Gunsi wydali dwie płyty, było dobrze. Szło wszystko w dobrym kierunku. Powiedzmy. Jak w każdym związku bywały wzloty i upadki. Totalne dno, nędza i metr mułu, jak i przysłowiowy "raj na ziemi". Wszyscy to rozumiemy. Z czasem zespół odnosił sukcesy. Trasa koncertowa ciągnęła się niewyobrażalnie długie dni, godziny, miesiące. Można by powiedzieć, że im dłużej, tym lepiej. Niestety nie dla wszystkich.
Marta coraz trudniej radziła sobie z narastającą w niej agresją i zazdrością. Laski śliniące się na widok jej męża, były dla niej zerem. Miała nieposkromioną ochotę wszystkim im po podrzynać gardła. Zawsze była cicha, wolała rozładowywać napięcie przypierdalając w coś swoją delikatną dłonią. Popadała ze skrajności w skrajność. Raz skakała pod niebo, by po niedługim czasie zanosić się płaczem, gdy jej ukochany szlajał się gdzieś po obskurnych miasteczkowych barach.
      On za to coraz bardziej się staczał. Równocześnie ciągnąc za sobą cały swój dorobek. Żonę. Zespół. Cały jego skład. Przyjaciół. Wybuchał. Powodował bójki bez powodu. Zdradzał swój sens do życia. Był oschły. Niedostępny. Nerwowy. Agresywny. Często bił Martę. Kobieta nigdy nie podniosła na niego ręki. Ani głosu. Ona potrafiła jedynie zalewać się łzami. Nikt jej za to nie winił, nie uważał za żałosną. Wszyscy stali za nią murem. Rose nie raz i nie pięćdziesiąt dostawał po twarzy. Ona nie umiała, za to przyjaciele zawsze spuszczali mu wpierdol. Oduczył się. Za każdym razem lądował pod jej stopami jak zbity pies. Kupował miliony czerwonych jak krew róż. Od ich zapachu zawsze kręciło się w głowie. Kochana Marta, gdyby zjadała wszystkie otrzymane przez niego czekoladki, nie zmieściłaby się w drzwiach. Wybaczała mu. Miłość wszystko zniesie. Tak mówią. Nigdy się nie dowiedziałem jak naprawdę smakuje. Pozostawało mi jedynie domyślać się wszystkiego, z obserwacji. Nie było to najgorszym rozwiązaniem. Przynajmniej nie cierpiałem z powodu złamanego serca. Albo nadgarstka! Rozwalonej wargi. Czy podbitego oka. Sińca na policzku. Bolącej głowy. Można by tak w nieskończoność. Połowa "urazów" była Marty, druga zaś, naszego rudego boksera.Ponoć każdy zasługuje na miłość. Uczucie. Namiętność. Czułość. Małżeństwo... kurwa, może i coś w tym z prawdy rzeczywiście jest. Tak słyszałem. Może głuchy jestem. Pominę to.
     W roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym czwartym skończyli się. Nie rozpaczałem. Dlaczego? Wszystko było do przewidzenia. Każde, nawet najpiękniejsze chwile muszą dobiec do własnego, strasznego końca. Może nie wszyscy przyjęli to w taki sposób, jak narrator, śmiertelniku. Fani potrafili rzucać się           z mostów. Do rwącej, zimnej rzeki. Nie rozumiałem ich motywów. Muzyka została. Wspomnienia również. Zdjęcia. Nagrania. Autografy. Na miejsce koncertów wskakiwały muzea upamiętniające skończonych Gunsów. Naprawdę nie potrafiłem pojąć zachowań tamtych ludzi. Powinni się leczyć. Wyleczyli się. 
      Rose uspokoił swoje zwierzęce instynkty. Unormował się. Nie napierdalał pięknej buzi swojej żony. Jego knykcie również odpoczywały, nie krwawiły co dzień, jak bywało to podczas napiętych "rozmów" ze współmałżonką. Przez rok żyło im się w miarę dobrze. Jak na możliwości byłego rockmana.
     Ciekawi jesteście reszty tej szalonej gromadki? Pamiętacie Donnę? Biedna zwiała od Slasha czym prędzej się dało. Słuch o niej zaginął. A dokładniej by zaginął. Gdyby nie Marta. Przyjechała kiedyś do jej nowego mieszkania. Zamieszkała spokojnie w Kolorado, dokładniej w stolicy tego stanu - Denver. Podekscytowana pani Rose wybrała się od razu po telefonie od przyjaciółki. Na tamtą chwilę zespół jeszcze istniał. Przeżywał swoje przysłowiowe "pięć minut". Po powrocie była inna. Każdy kto ją znał, nawet niedługo, zauważyłby tą diametralną zmianę. Sporą część czasu zwyczajnie zgaszała jakiekolwiek próby wyciągnięcia z niej czegoś na wspomniany temat. Nie dała się wypytać. Wszyscy próbowali, jednak każdy odchodził z kwitkiem.
    Zrobiła się wycofana. Na jej twarzy nie gościł uśmiech. Nie dawała się dotykać. Nawet przytulić. Wybuchała płaczem bez powodu. Axlowi z czasem puszczały nerwy. U niego babskie łzy były raczej płachtą na byka niżeli jakimś rozczarowaniem, czy karą. Uderzył ją, raz, drugi... w końcu pękła. Przyznała mu się. Momentalnie zmienił twarz. Opatrzył jej przecięty łuk brwiowy, przyłożył lód do bolesnego sińca na brodzie. W środku się gotował, ale nie pokazywał tego, nie tym razem, nie przy niej. Ułożył wolno żonę do łóżka, by po jej kamiennym śnie opowiedzieć wszystko chłopakom.
     W drodze z miasta napadnięto Martę, z Donną i jej kobietą. Udało im się szczęśliwie uciec od napastników. Jednak nieszczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że naszą ukochaną, żonę rudego ktoś zgwałcił. W drodze na lotnisko. Wysiadła z taksówki, odjechała. Ktoś zaszedł dziewczynę od tyłu... później było tylko gorzej. Opowiedział wszystko tak, jak powiedziała mu żona. Jednak ubarwił to nieco swoimi ulubionymi słowami. Przeklinał praktycznie co dwie sekundy. Mówił jak nakręcony. Trudno było go zrozumieć. Pierwszy raz widziałem Rosa w takim stanie. Przepełniała go niepohamowana złość, co nie było niczym szczególnym, jednak było w nim coś jeszcze. Strach. Gorycz. Poczucie winy. Ból. Naprawdę widać było, że nie wiedział co teraz zrobić.
     Zgodzicie się, żeby na moment zostawić temat naszego biednego rudego małżeństwa? Tak jak było wyżej wspomniane. Donna okazała się osobą homoseksualną. Nikt jej za to nie winił. Byliśmy szczęśliwi, że znalazła miłość swojego życia. Ma na imię Dorothy. W zasadzie nasz zakłaczony czarnuch jakoś mocno za nią nie latał, mimo to, męska duma została urażona. Burczał o tym, z dwa miesiące. Uraziła jego ego, które zawsze było wysokie. Bywa i tak, niestety. Przełknąłby faceta, ale kobiety widać nie potrafił. Nikt z jego otoczenia na pewno nie pojmował przez co przechodził. Nie siedzieli mu w głowie. Mnie też niezbyt chciało się w to zagłębiać. Może przeżywał własną porażkę, musiał łykać gorycz rozczarowań. Kto zrozumie takiego Slasha, wiecznie zamkniętego we własnym świecie. Jego codziennością zawsze była paczka papierosów, butelka Danielsa, granie na gitarze i ruchanie. Niewiele się zmieniło. Nawet się nie ustatkował. Miał mnóstwo okazji. Jak każdy może się domyślić ludzie, którzy mają pieniądze, są narażeni na fałszywców, z lepkimi łapami. Hudson popadł w lekką paranoję na tym punkcie. Wszystko było do zrozumienia, stawiając się na jego miejscu. Jednak z czasem zaczynał szkodzić sam sobie. Łatwo jest popaść ze skrajności w skrajność. Szczególnie osobom, które łatwo wierzą w to, co im się mówi. Nie spowiadał się. Nie żalił. Mógł mieć złe skojarzenia, wspomnienia. Przejechał się na jakiejś kobiecie. Wysępiła od niego pieniądze. Zostawiam to w sferze domysłów.
     Jeżeli chodzi o resztę naszych ciekawych postaci. Steven miał naprawdę nieprzyjemności przez swoje uzależnienie. Był na leczeniu bite trzy lata. Początkowo przez pięć miesięcy nawet nie dostawał żadnych przepustek. Upadł fizycznie. Musieli przetaczać mu nawet krew. Próbował popełnić samobójstwo. Przyznał się później lekarzom, że tak naprawdę kocha życie, zwyczajnie nie mógł wytrzymać bez działki. Zrozumieli to. Obawiałem się, że przymknął go do końca jego żywota w zakładzie psychiatrycznym. To byłoby naprawdę nie w porządku. Ludzi zagubionych trzeba wyciągać z dołka, a nie dopierdalać im jeszcze mocniej. Rzadko pojmowałem tak złożone zagadnienia jak psychologia, medycyna czy astronomia. Pewnie przesadzam, jak każdy człowiek, gadam jakoś bez sensu, totalnie bez składnie... Ale wzrusza mnie ta opowieść, szczególnie gdy jest już bliżej końca. Zaczynają się trudniejsze momenty, wymagające ode mnie poświęcenia. Większej ilości siły do ich opowiedzenia. Nie lubię pokazywać jak bardzo słabym i emocjonalnym człowiekiem jestem.
     Przyszedł czas na kontynuację opowieści rodziny Rose. Axl wypruwał sobie flaki, byle tylko powrócić życie swojej małżonki do wcześniejszego stanu. Próbował wszystkiego. Przez miesiąc. Targał ją po lekarzach, szpitalach, psychologach, terapeutach. Wywalali jedynie kasę w błoto. Nic nie pomagało. Kobieta dopiero po półtorej miesiąca od powrotu zebrała się na wyznanie. Naszego rudego ogarną niesamowity ból i strach. Miał ochotę powybijać połowę ludzkiej rasy. Brzydszą część świata. Skronie coraz mocniej pulsowały. Musiał przykucnąć. Osunął się bezwładnie po chłodnej ścianie w przychodni, do której po raz kolejny przyprowadził Martę. Schował twarz w dłonie. Ona milczała. Pomyślcie, jakie katusze znosił ten facet? Zachowanie jego ukochanej zmieniło się diametralnie. Przestała mówić, ciągle płakała, budziła się z krzykiem w środku nocy, zalana falą potu. Bała się jakiegokolwiek dotyku ze strony drugiego człowieka. Zawsze otwarta, uśmiechnięta i wygadana, cudowna kobieta zmieniła się w całkowicie obcą mu osobę. Jej oczy były tak puste, że aż przerażały. Głos brzmiał jakby z najdalszego pokoju domu. Nie okazywała ze swojej strony żadnych emocji. Oczywistym było, że każde z jej zachowań nie było celowe. Marta zwyczajnie straciła radość życia. Nic się nie zmieniło, dalej miała dach nad głową. Kochającego męża. Oddanych przyjaciół. Jednak wydarzenia z niedalekiej przeszłości sprawiły, że biedna, krucha kobieta złamała się na pół.
     Wracając do ociekającego po ścianie małżonka… Domyślił się ktoś, co mogło go tak bardzo poruszyć? Nie, Marta nie miała śmiertelnej choroby układu pokarmowego, czy nawet rozrodczego. Nie zaraziła go chorobą weneryczną. Była w ciąży. Niestety nie z Axlem. W każdym, ale nie tym przypadku, nasz rudzielec rozpierdoliłby skurwielowi łeb o krawężnik, a Marcie wsadził kij w dupę. Wysłał na drzewo i spiłby się najtańszą, i najmocniejszą wódką dostępną na rynku. Ta sytuacja była całkiem inna. Musiał przełknąć gulę wyrośniętą w gardle i stawić czoła temu wyzwaniu. Nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Jeżeli jednak Marta poczułaby chociaż odrobinę goryczy w jego głosie, złości w zachowaniu czy rozgoryczenia byłoby gorzej. Problemów im nie brakowało, dlatego też Rose – jako głowa rodziny, musiał wziąć sprawy w swoje ręce. 
     Minęło kolejnych sześć miesięcy. Marta urodziła. Dziecko ewidentnie nie było podobne do Axla. Nic jakimś magicznym sposobem nie zamieniło tatusiów. A szkoda, wtedy wszystko za pewne potoczyłoby się inaczej. Szczęśliwiej. Jak wiadomo, rodzina Rose była rozpoznawalna w wielkim świecie. Pod szpitalem zebrała się masa paparazzi. Gorący temat - żona wokalisty, znanego, legendarnego, zespołu Guns n Roses w ciąży. Wszyscy zabijali się o to, by sfotografować nowo narodzonego członka rodziny. Wszyscy pilnowali, by Marta miała spokój, tak jak i podczas ciąży, jak po porodzie. Nasuwa się pytanie o aborcję. Dobroduszna mama nie umiałaby zabić dziecka. Nieważnym była kwestia jego poczęcia i DNA. Kategorycznie zaprzeczała, kiedy padały pytania, wręcz oburzała się na osobę, z której ust to słyszała. To słowo nie miało prawa brzmieć w jej otoczeniu. Nigdy. Świat chwilowo kręcił się jedynie wokół niej. Nikt nie miał wątpliwości, że należy jej się. Wszyscy byli niesamowicie życzliwi, mili, uśmiechnięci, pomocni. Nie można był im nic zarzucić. 
    Po porodzie kobieta zaczynała się otwierać. Była bardziej rozmowna. Konkretna. Czasem zażartowała, prychnęła śmiechem, smutnym, jednak był to już niemały postęp. Gdy Evan - tak nazwali narodzone dziecko - miał niecałe trzy miesiące, rodzina dostała informację o zakończeniu sprawy sądowej mężczyzny, który dokonał gwałtu na Marcie. Otrzymał karę najwyższą - 12 lat pozbawienia wolności. Wszyscy myśleli, że teraz będzie już tylko lepiej. Przeżyła wzloty i upadki. Spadała. Wzbijała się. Próbowała jakoś sobie radzić. Każdy ze wszystkich sił chciał wyciągnąć ją z tarapatów. Axl przykładał się w do roli tatusia. Syn, niepoczęty co prawda jego plemnikiem, był dla niego niczym skarb. Początkowo miał mnóstwo obaw. Bał się, że nie uda mu się pokochać dziecka, zrodzonego z połowy innego mężczyzny, w dodatku w tak brutalny i obrzydliwy sposób. Przez ostatnie trzy miesiące chodził do terapeuty. Płacił grube pieniądze, by wyjść czysty i pozytywnie nastawiony do swojego syna. Wizyty rozjaśniły mu wiele spraw, między innymi postawił się na miejscu żony, która przechodziła przez piekło. W taki sposób znajdował siłę na wspieranie Marty. Wszyscy go podziwiali. Nie uniósł się nawet raz. Nie krzyknął. Nie rzucił książką, lampą, nie pozrzucał wszystkiego ze stołu.
     Gdy Evan skończył dwa miesiące świat obiegła nieprzyjemna informacja. Ktoś z personelu szpitalnego musiał zostać przekupiony. Pewna gazeta opublikowała artykuł, na temat dziecka małżeństwa Rose. Opowiem wam dokładnie... Rok 1996, dnia 24 lutego. Marta wyszła jak co dzień rano się przewietrzyć, i kupić coś do jedzenia, na śniadanie. Czekając na zamówioną poranną kawę kupiła dziennik informacyjny. Przysiadła na krzesełkach w kawiarni, by następnie doznać największego szoku w życiu. Poczuła jakby ktoś uderzył ją z całej siły w klatkę piersiową. Nie mogła złapać oddechu. Rzuciła gazetę na stolik. Wybiegła ze sklepu, w tym samym momencie kobieta zawołała jej imię, do odebrania kawy. Marta przysiadła nieopodal kawiarni. Łzy wolno popłynęły po policzkach. Niedobór powietrza, zaskoczenie i przerażenie w jednym momencie. Oddychała coraz szybciej, nierówno i chaotycznie. Tego dnia nie wróciła już do mieszkania. Evan obudził tatusia głośnym płaczem. Na darmo wołał Martę, ona nie mogła w tym momencie przyjść nakarmić zapłakanego chłopca.
     Pamiętam to jak dzisiaj. Axl wyglądał okropnie. Dobijało do 18. Nie było jej. Dopiero późno w nocy zadzwonił telefon. Nie minęło jeszcze wystarczająco długo, by rozpocząć śledztwo. W końcu jest dorosła, nie minęło 48h od zniknięcia. Jednak dla najbliższych te dwadzieścia było najgorszymi. Musieli go zawieźć, jeżeli miałby prowadzić w takim stanie, na pewno nie dojechałby w jednym kawałku. Wbiegł na oddział jak wystrzelony z procy. Ledwo ją zobaczył. Wyglądała tak niewinnie, jak małe dziecko. Coś zakuło go w serce. Przysiadł delikatnie obok, na łóżku. Ujął bladą i zimną dłoń swojej żony, by po chwili ucałować delikatnie skórę na jej wierzchu. Przyłożył ją sobie do policzka, by po chwili odwrócić wzrok. W tej chwili nawet nie wiedział co doprowadziło jego ukochaną do stanu w jakim się znajdowała. Uraz mózgu. Śpiączka farmakologiczna. Złamane żebra. Rozległe obrażenia wielonarządowe.
     Siłą odczepiali go od leżącej kobiety. Co noc siedział obok na krześle, poprzykrywany to kurtką, to kocem, przyniesionym przez Stevena. Zadomowił się na dobre. Co dzień z nią rozmawiał. Miał duże szczęście, że przeżyła. Dobrze, że ich syn był na tyle mały, że to cierpienie i rozpacz mogła go ominąć. Mieszkał z Duffem, który miał nieco doświadczenia przy dzieciach.
     Niewiedza trwała dwa miesiące. Wybudzili ją, gdy została doskonale podleczona. Fakt faktem, że kolejne dni, tygodnie, a nawet miesiące miała spędzić na wózku. Jednak nikogo to nie dziwiło, nawet nie chcieli słyszeć słów narzekania. Dla wszystkich liczyło się, że Marta żyła. Rodzice przylecieli z rodzinnego miasta, żeby przywitać ją po powrocie do domu. Bardzo się denerwowała, wiedząc, że będzie teraz siedziała wszystkim na głowie. Zamiast pomóc, zmienia się w okropny ciężar, który utrudni i tak już niełatwe życie. Chcecie wiedzieć co się stało tego feralnego dnia? Kobiecie ledwie wyleczonej z nienawiści do samej siebie wpadł do głowy nienormalny pomysł, powodowany przykrym artykułem w gazecie. Przez głowę przeleciało jej mnóstwo nieprawdziwych i chorych podejrzeń. Przeraziła ją perspektywa informacji pod tytułem "żona rockmana zdradziła swojego męża", "urodziła dziecko obcemu facetowi, ukrywa to przed Rosem?".
      Wszystko do niej wróciło, miała za złe samej sobie, że postanowiła umrzeć. Przytuliła do siebie mocno pachnącego chłopca, który od razu zaczął chichotać widząc swoją mamusię. Axl opowiedział, jak bardzo bał się o życie Marty. Wzruszył ją. Napisał dla niej utwór. Nazywając "This I Love"

A teraz nie wiem dlaczego
Ona nie dała rady powiedzieć "Żegnaj"
Lecz później wydawało mi się, że
Zobaczyłem to w jej oczach.

I może to nie jest mądre
Ale ja ciągle muszę próbować
Z całą miłością, jaką mam w sobie
Nie mogę zaprzeczyć

Nie mogę pozwolić temu umrzeć
Bo jej serce jest takie jak moje
I ona skrywa cały ból w sobie

    Podczas recytowania głos Axla brzmiał jakby z najdalszych zakątków mieszkania. Nie mógł opanować wzruszenia, które targało nim jak rzadko kiedy. Ujął dłoń swojej ukochanej zaczynając składać na niej pocałunki. Uklęknął obok wózka, by za chwile przytulać jej nogi. Przy wszystkich zebranych. Rodzinie, przyjaciołach, nawet ludziom z byłej wytwórni, którzy chcieli powitać zdrową już kobietę w domu. Postanowił zaśpiewać. Głos zabrzmiał rozpaczliwie, jednak na tyle wyraźnie, by dało się go zrozumieć:

Więc jeśli ona jest gdzieś blisko mnie
Mam nadzieję Boże, że ona mnie słyszy
Nie ma nikogo takiego,
Kto kiedykolwiek sprawiał, że czuję
że jestem tak żywy, (że żyję)
Miałem nadzieję, że ona mnie nigdy nie opuści
Proszę Boże, musisz mi uwierzyć
Przeszukałem cały wszechświat
I odnalazłem siebie
W jej oczach

A teraz zdaje się, że ja
schowałem swoją dumę do kieszeni...
Nigdy nie powiem „Żegnaj”.

     Co więcej można powiedzieć? Ja Izzy Stradlin musiałem pozwolić na cierpienie. Postanowiłem, że nie zrujnuję Axla i Marty. Nie spodziewaliście się, że to ja jestem tym, wszystko wiedzącym? Jest takie powiedzenie - jeżeli kogoś kochasz, pozwól mu być szczęśliwym. Patrzyłem na to wszystko od kiedy postanowiła po odszukać. Wyznałem jej, to, co czuję. Mimo wszystko wybrała rudego. Czy rozpaczałem? A i owszem! Nie miało to jednak większego znaczenia. Była i jest dla mnie wszystkim. Zawsze będzie. Nieważne czy jeździ na wózku. Kocha się z innym facetem. Ma dwójkę dzieci, czy chociażby akt ślubu z moim najlepszym kumplem. 
    Urodziła im się mała dziewczynka, kiedy Evan miał dwa i pół roku. Nazywa się Alice. Jest przepiękna. Ma to po matce. Wszyscy cieszymy się, że nie przejęła niczego po Rosie. Z czasem pożegnała się z wózkiem inwalidzkim. Rehabilitacja doprowadziła ją do stanu sprzed wypadku. 
     Z tego co słyszałem często budzi się w środku nocy, zalana potem, krzycząc przeraźliwie. Wiele przeszła. Była na skraju wytrzymania. Pewnie gdyby wybrała mnie, nic złego by się jej nie przytrafiło.
    A może przemawia przeze mnie zwykła zazdrość? Zawiść? Tego nie wiem. Co więcej mogę powiedzieć? Żyliśmy długo i... Znacie to! 

8 komentarzy:

  1. A ja się domyślałam, że to Izzy gada. Bo o wszystkich było wspomniane, a o Izzy'm nie. No dobra, ale postaram się skomentować, chociaż tak dawno już nic nie komentowałam. Nawet nie czytałam. Z resztą chyba pamiętasz, że moje komentarze wyglądały zawsze tak, że po prostu pływałam po tematach i raczej nie trzymałam się głównego nurtu. No i się zaczyna właśnie...
    Powiem tyle.. pojechałaś po bandzie. A myślałam, że to tylko ja tak lubię znęcać się nad swoimi bohaterami i dawać im mocno po dupie. A tu się okazało, że nie. No.. Marta to naprawdę ma (bo już zawsze będzie mieć) zjebane życie. Axl psychol, potem jakiś inny psychol, dziecko, wypadek... eee.. dobrze, że w sumie dzieciom nic nie zrobiłaś, bo wtedy to już by było przegięcie. No dobra, ale Axl psychol, który był damskim bokserem tak się zmienił w czułego i kochającego? W sumie to jakby się nie zmienił, to Marta chyba nie dałaby rady się podnieść z tego wszystkiego... hm.. e tam, ja tam wiem, że Axl właśnie taki jest, a wszyscy go po prostu widzą jako wrednego chuja! I to takie niesprawiedliwe. Ale nie będę się teraz nad tym roztrząsała. Cóż mogę więcej powiedzieć.. szkoda mi w tym wszystkim Stradlina. Bo jednak facet biedny, nawet bardziej niż Marta. Dobra, ona przeszła swoje, ale w sumie ma rodzinę, a Izzy stał z boku i musiał się temu wszystkiemu przyglądać, a przecież nie mógł nic takiego zrobić. Wiadomo, że bezradność jest najgorszym uczuciem. A do tego nawet nie mógł tego po sobie pokazać, bo nie wypada. No przejebane normalnie...
    I chyba na tym kończę ten komentarz. Cieszę się, że się doczekałam na ten epilog.

    OdpowiedzUsuń
  2. ...nie takie numery z Rosem.

    Och...kochana! To jest bez wątpienia epilog, na który warto było mi czekać. Skomentuję Ci to tak, jak lubię. Nie lubię komentarzy typowych, które odnoszą się tylko do treści i cześć. Nie, ja chcę po swojemu, tak szczerze i myślę, że to również docenisz.
    Weszłam tak na tego bloga dzisiaj i zobaczyłam epilog. Patrzyłam chwile w tekst, ale nie czytałam go. Starałam się sięgnąć wgłąb pamięci i przeanalizować dobrze wszystko to, co kiedykolwiek się w Twojej ich historii wydarzyło. Rzeczywiście, przerwa w pisaniu była długa, ale opowiadanie samo w sobie było na tyle inne i niesamowite, że pamiętam. Chyba wszystko, mam nadzieję.
    W końcu zaczęłam czytać. Pierwsze dwa zdania, ,,Izzy!'' - myślę. Czytam dalej. Co się stało przez te wszystkie lata? No ładnie, Donna zostawia Slasha i potem wychodzi na jaw, że jest 'inna'. Haha, nie no, zawsze to daje pewnej kontrowersji, podoba mi się taki patent, nie zmienia to faktu, że po przeczytaniu tego cofnęłam się akapit wstecz, żeby utwierdzić się w tym, że dobrze zrozumiałam.
    Dalej...to znaczy - no cóż. Axl i Marta. Cóż za małżeństwo i pewna gorycz Stradlina. Nic dziwnego. Skoro była wszystkim? Aj, ale to dziecko. Wiesz, podoba mi się jeszcze jedna rzecz, która w tych gunsowych opowiadaniach często zanikała - ludzie robili z Rose'a słodziaka do przesad. No Boże Święty - serio? Dlaczego? Przecież Axl'a 'urok' jest w tym, że był jaki był. A u Ciebie właśnie taki jest. Ten...ten opis, co by się stało z Martą i jej kochankiem, z którym ma dziecko. Typowy Axl przecież, za to się go kocha...ło.
    I potem pojawia się This I Love. Wiesz, skąd się wzięło to, że nowa płyta to chała i porażka? Nieprawda przecież. Ja tam mam co najmniej trzy kawałki, które dobrze na mnie wpływają i dobrze się kojarzą, mimo że Gunsów nie słucham już od jakiegoś roku. Ponad.
    ,,Axl opowiedział, jak bardzo bał się o życie Marty.''
    Co ja więcej mogę powiedzieć...ach, koniec. Izzy pięknie nam podsumował, zawsze go lubiłam, ha! Z jednej strony, to miał tu ciężko. Kobieta, którą kochał najbardziej - nie była z nim. Została żoną jego najlepszego przyjaciela. Jego wybrała. Co zrobić, na tym życie polega, myślę. Nie mam racji?
    ,,Żyliśmy długo i... Znacie to!'' - i ja się tutaj uśmiechnęłam, a oczy mi się zaszkliły. Niesamowite. Koniec już? O, naprawdę? No jak to! Wróciło do mnie całe to opowiadanie po przeczytaniu epilogu. Ech...
    Anitko, masz talent. Umiesz pisać, naprawdę świetne to było. Pamiętasz tą naszą rozmowę? Oczywiście, że pamiętasz! Miałam to samo, nagle zachciałam pisać i zaczęłam z nowym opowiadaniem, które odbiega trochę od tego, co pisałam. Jest inne, ale widzę, że też ktoś czyta. Nie wiem, czy są to ci starszy, czy nowi - są. Och, proszę Cię! - pisz! Pisz cokolwiek takiego, lubisz to robić, rób to dla siebie i publikuj przy okazji. Na pewno masz jednego, wiernego, czytelnika. Czytelniczkę. Przeczytam wszystko. Bo warto, piszesz tak, że warto.
    Śliczne to wszystko tu było. Klimatyczne, smutne, inne poniekąd i z dramatem.
    Pisz.
    Brawa dla Axla z Martą.
    Brawa dla Izzy'ego, za siłę.
    Brawa dla Ciebie, za nadanie im życia!
    Pisz, dzięki za to opowiadanie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeju ja to zaraz do końca przeczytam!
    Tyle co przesunęłam szybko tekstem po ekranie i czytałam jakieś urywki... cholera już widzę, że przyprawi mnie to o łzy i wiele innych pięknych emocji : ) !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekam z utęsknieniem na każdy komentarz! :-)

      Usuń
  4. Świetne. Pod każdym względem :)

    OdpowiedzUsuń
  5. nie no proszę nie kończ! uwielbiam swojego bloga i to opowiadanie! ale nic nie trwa wiecznie..... domyśliłam się że to Izzy mówił. miałam nadzieję że Marta będzie panią Stradlin.a tu JEB no ale pamiętaj że zajebiście piszesz i mam nadzieję że jeszcze kiedyś założysz jakiegoś bloga albo tu wstawiasz jakieś opowiadanie!

    Martyna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nowy blog będzie i czuje, że już niebawem. Więęęęęęęc...

      Usuń
  6. Hej!
    Nie znamy się (jeszcze), ale fajnie byłoby gdyby to się zmieniło. Jeśli jesteś zainteresowana to zapraszam do grupy dla wszystkich blogerek, gunerek, glamerek i wszystkich innych zwariowanych dziewczyn z dużym poczuciem humoru ^^ Nie gryziemy (przeważnie) i generalnie jesteśmy nieszkodliwe. Nie ma się czego bać - to już raczej my się boimy was, młodych i zdolnych pisarek XD
    Poprzednia grupa została podstępnie przejęta i jest nam bardzo przykro z tego powodu, ale nie możemy nic z tym zrobić. Tu masz link: https://www.facebook.com/groups/643705582332450/, ale wpierw zaproś mnie do znajomych (Julia Draco Budzisz) i widzimy się na facebooku. Jeśli przeszkadza ci spam to serdecznie przepraszam. Wystarczy usunąć w razie czego ^^

    OdpowiedzUsuń