Donna:
- Jak myślisz, pogodzili się?
- Sądzę, że jeśli Rose czuje to samo co ona to jest szansa, tak sądzę.
- Czuje, jestem tego pewien! - Slash uśmiecha się do mnie w sposób śliczny, jest przystojny, mimo, że z bliska widzę go dopiero od dziesięciu minut, aż dziwne, że sam do mnie zagadał.
- Chyba nie dowiemy się tego siedząc tutajjj..
- Daj spokój, dowiesz się w domu, a ja rano, nie będziemy im przeszkadzać, co?
- Dobra. - Jego wzrok na mój gust staje się coraz bardziej przenikliwy, co jest prawdziwym powodem tej rozmowy? Na pewno Marta?
- Ładna jesteś, może kiedyś się spotkamy..? - Zagaduje bardzo naturalnie, bez jakiegokolwiek zająknięcia się, to jest zajebiste.
- Hmm..niech się zastanowię.
- Pozwolę dotknąć moich włosów. - jego spojrzenie mówi za siebie, udaje minę zbitego psa, naprawdę słodkie, ale i troszkę śmieszne.
- Ile tu zostajecie?
- Zależy od tego sukinsyna jebanego.
- Rozumiem, napiszę ci adres, możesz wpaść, gdybyś chciał. - nie mogłam przecież od razu pokazywać, że wszystko bym oddała, aby jeszcze raz go zobaczyć, no może nie wszystko, ale jednak chętnie znów się z nim zobaczę. Więc zapisałam mu na kartce, którą sam mi dał, długopis też miał. Co ten człowiek jeszcze w tych kieszeniach nosi? Wstałam, trzeba było się zbierać, nie chciałam, ale w uszach dudniło mi jak po ostrej imprezie. Czuje, że rano będzie ze mną źle.
- Już idziesz?
- Yhy. - mruczałam zakładając na siebie kurtkę.
- Odprowadzić cię? Może Rose jest u was?!
- Nie trzeba, naprawdę. - uśmiechnęłam się biorąc torebkę, po chwili szłam w stronę drzwi wyjściowych z baru. Zostawiłam go z miną wyrażającą okropne nie zadowolenie. Musiałam być nastawiona dość sceptycznie. Sądziłam, że i tak wyjdę na tym lepiej, aniżeli on.
Wracam do domu. Ciemno, Marta za pewne..jednak nie. Zapalam światło, Siedzi jak zombie. Wgapia się w ścianę ślepymi oczami, przerażające, ciekawe co jest.
- I jak rozmowa z Rosem? Widzieliście się?
- Taaaa..
- Ta?
- Nie wyszło.
- Rozjaśnisz mi? - tyle na to czekała i teraz niby mam dać jej spokój? Nie-do-cze-ka-nie.
- Nie chcę.
- Mam siłą z ciebie wyciągnąć?
- Robisz, co, chcesz. – wstała, przy okazji cedząc przez zęby każde słowo.
Ledwo się obejrzałam, a Marta z miną męczennika wlokła się w stronę schodów. Może dziś naprawdę nie chce, lepiej pogadać jutro. Z resztą ja też miałam bardzo..zaskakujące spotkanie, no nie powiem. Czy tak nie było? No jasne, że było.
Mam jakieś widzę alter ego.
Zaczynam się bać.
Idę wypić herbatę, jeść nawet nie mam ochoty. Kładę się, nie mogę spać.
Ta nic dziwnego, niecodziennie spotyka się Slasha w dodatku, niecodziennie się z nim rozmawia. Jestem dumna, o kurwa, dobra, muszę się zmusić.
Marta :
Zimno mi. Siedzę od dobrych dwóch godzin z nogami pod brodą, bez ruchu, myśląc. Sama nie wiem czy jeszcze jestem świadoma tego co dzieje się z moim ciałem, chyba nie koniecznie. Dopiero gdy czuje jeszcze większe odrętwienie, wykonuje gwałtowny ruch, w nogach czuje tysiące maszerujących mrówek. Lubię to uczucie, chociaż teraz jest dla mnie niesamowicie nieznośne. Wstaje, jednak to był zły pomysł. Nogi uginają się pode mną i znów ląduję na łóżku. Patrzę w sufit. Chyba spędzę tak kolejne dwie godziny. Nie mam pojęcia co ze sobą zrobić, czuje się pusta w środku, pusta jak nigdy dotąd. Nawet przez te sześć lat nie byłam tak niesamowicie pusta.
Mijają nie dwie, a kilka..o wiele więcej godzin, leże bez ruchu, patrząc w sufit, zimno mi, tak jak wcześniej. Jednak nie dbam o to. Zwyczajnie leżę, patrzę i praktycznie teraz już nawet nie myślę. Chore. Ale dobrze mi z tym. Czuję od niedawna, że moje życie nigdy już nie nabierze sensu.
Rano postanowiłam znaleźć mój pamiętnik, który pisałam w dość dziwny sposób. Nieregularnie, co trzy miesiące, co rok, zależy. Naszło mnie coś.
Wstaje, klękam przed komodą z szufladami, otwieram każdą po kolei, w celu przeszukania każdego jej centymetra. Pierwsza jest na ciuchy, ale i tak sprawdzam. Druga, jakieś kable, prostownica, lokówka, suszarka, wszystko poplątane. Nie używałam tego od wieków. Ale nic w podobie mojego niebieskiego pamiętnika. Trzecia szuflada..również brak. Czwarta. Chwila grzebania i odnalazłam go. Wszystko przeniosłam z domu rodziców tutaj dopiero rok temu, więc bałagan był nie do zniesienia.
Wróciłam na łóżko, położyłam na brzuch, jak dzieci zwykle robią to przy zabawie na dywanie. Otwieram go. Czytam pierwszy wpis.
Czerwiec, dnia 25, sobota, roku 1983. Zaczynam.
Mój pamiętnik będzie krótki.
Przypominam sobie dokładnie jak to pisałam, wtedy jeszcze Will był, pakował się, a dokładniej.. próbował, bo w plecak mało się mieści. Czytam kolejny.
Czerwiec, dnia 28, wtorek, roku 1983. Czwartek będzie okropny, nie chce go..
Nie będę mieć wyimaginowanego przyjaciela o imieniu Pamiętnik, Kochany Pamiętnik. Nie jestem zdesperowana.
Ha! Później i tak byłam zdesperowana, i tak jest do tej pory.
Czerwiec, dnia 30, czwartek, roku 1983. Pojechał.
Obiecał jak najszybciej mnie stąd zabrać, będzie tak, przecież mnie kocha.
Lipiec, dnia 7, czwartek, roku 1983. Nie dzwoni.
Będzie dobrze, wiem to. Tydzień to nie tak dużo.
Lipiec, dnia 14, czwartek, roku 1983. Ciąg dalszy następuje.
Dwa tygodnie to jeszcze nie tragedia.
Lipiec, dnia 21, czwartek, roku 1983. Nie wiem co mam myśleć.
Ryczę, nie umiem przestać, chyba wolę nie myśleć zbyt dużo.
Lipiec, dnia 28, czwartek, roku 1983. Brak mi słów.
Nie widziałam cię już od miesiąca. I nic. Jestem może bledsza, trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz można żyć bez powietrza.
Ten miesiąc i tak był najłatwiejszym miesiącem, miałam wciąż nadzieję, że jeszcze po mnie wróci. Później.. później ją traciłam.
Sierpień, dnia 25, czwartek, roku 1983. Dwa miesiące.
Nie, nic się nie zmieniło. Może umarł? Za dużo myślę.
Wrzesień, dnia 29, czwartek, roku 1983.Trzy miesiące.
Wczoraj mało nie umarłam, wielka szkoda.
Tak, żałowałam jak niczego wcześniej, chciałam umrzeć. Hm, ironia losu, dalej chcę.
Październik, dnia 13, czwartek, roku 1983. Moje oczy chyba mają dość.
Ryczę.
Październik, dnia 27, czwartek, roku 1983. Drogi pamiętniku.
Mijają cztery długie miesiące, ryczę dalej, chce umrzeć, nic więcej.
Grudzień, 22, 1983. Nawet nie mam sił, aby cokolwiek pisać.
Pamiętniku - jestem zdesperowana, potrzebuje wyimaginowanego przyjaciela.
Te święta były najgorszymi świętami w moim życiu. Później było tylko gorzej. Pamiętam je doskonale, siedziałam cały dzień, jak i noc, czekając na „niespodziewanego gościa.”
Styczeń, dnia 7, roku 1984. Minęło prawie pół roku.
Sama nie wiem kochany pamiętniku który mamy dzień. Nie umiem przestać płakać.
Czerwiec, dnia 28, roku 1984. Mija rok.
Jestem naiwna. Nie kochał mnie. Zaczynam planować samobójstwo.
Tak jak i przy świętach, ten rok był najgorszym rokiem w całym moim życiu. Powtórzę się – później było tylko gorzej.
Listopad. 13. 1984r. Leżę w szpitalu. Nie mogę pisać.
Grudzień. 24. 1984r. Święta spędzam pod kroplówką.
Można spróbować raz jeszcze, tak do skutku. Kiedyś się uda.
Czerwiec. 25. 1985r. Dwa lata, żyje bez tlenu, ale już niedługo.
Niestety moje samobójstwo nigdy mi nie wyszło. Co za szkoda.
Listopad. 15. 1985r. Skrwawione ręce, opalone skrzydła
- Anioł usłyszał. - "Odejdź! Nic nie wskórasz."
I już nie błyszczą srebrne w słońcu pióra. Lecz czarna wstaje przeciw chmurze chmura.
Luty. 24. 1986. Marta! Wszystkiego najlepszego. Twoje 21 urodziny.
Dziękuję pamiętniku. Mam tylko Ciebie.
Tu zaczynała się moja depresja. Taka poważna depresja, stwierdzona depresja, poszłam nawet na badania. Chcąc oderwać się od rzeczywistości, choć na chwilę.
Czerwiec. 26. 1986. Trzy.
Niech dobry Bóg, zawsze cię za rękę trzyma. Kiedy ciemny wiatr, porywa spokój, siejąc smutek i zwątpienie.
Grudzień 24. 1986. Święta.
Kolejne święta całkiem sama, kocham to.
Czerwiec. 25. 1987r. Cztery.
Kocham go, wciąż go kocham. Jestem tak cholernie naiwna.
+ Rosallie pomaga. Tak jak i Donna. Nie jestem sama, w swoim świecie.
Na całe szczęście miałam moje przyjaciółki, miałam je od samego początku, jednak dopiero wtedy je „zauważyłam”. Albo zwyczajnie przestałam się przejmować tym, że jestem chora. Chora z miłości.
Listopad. 16. 1987r. Deszcz.
Czas wcale nie leczy ran, wciąż ryczę, rzadziej, ale ryczę.
Nikt mnie nie dotyka. Nie patrzy na mnie. Siedzę w domu, od święta wychodzę. Chcę wciąż umrzeć.
Grudzień. 24. 1987. Święta.
Zachłanna jest ta gwiazda, dla której gubisz radość chwil. Liczy się wciąż niepewność, którą przynoszą dni. Nie uciekaj od słów. Najprostszych tych. Które płyną, lecz nie z Tobą. Nie uciekaj od miejsc. Najpiękniejszych, tych, które zawsze są gdzieś obok.
Czerwiec. 1988r. Byłam na koncercie.
Moje serce jest zmiecione w pył. Kocham go dalej.
Czerwiec. 30. 1988r. Mija pięć lat.
To już koniec. Wszystko straciło sens. Tak, drogi pamiętniku, dopiero teraz. Dopiero teraz się poddałam.
Wspomnienia wróciły. Ale ja wciąż go kocham. Mimo, że tak źle mnie potraktował, wykorzystał. Boże! Miłość jest ślepa, głupia i co tylko.
Źle zrobiłam, że nie wybaczyłam? Przecież miałam szansę, miałam szansę na to, aby w końcu mieć go przy sobie, żeby mój William wrócił (chociaż szczerzę wątpię, czy po prostu nie byłoby tego samego, tylko z czystym kontem), poniekąd chciałabym tego, nawet bardzo.
Jednak z drugiej strony.. nauczyłam się już żyć bez powietrza. Można? Można! Ciężko jest, jednak żyje bez niego sześć lat.
Na onecie się nie dało więc piszę tutaj.
OdpowiedzUsuńZe smutkiem muszę przyznać, że jest coraz gorzej. Piszesz właściwie o niczym.
Ale można to szybko zmienić, a mianowicie, mam pewien pomysł: Axl udaję się nad to jezioro nad którym kiedyś razem spędzali czas. W oddali zauważa Martę. Według mnie to świetne miejsce, aby się pogodzili i zaczęli nowe życie. Wspólne życie.
Może i niezbyt ciekawe, ale beznadziejne romantyczki, takie jak ja, już tak mają -.-
Pozdrawiam i życzę powrotu do formy.
No i czekam na XIII rozdział :)
Myślałam o tym, zastanowię się. ; )
Usuńnajlepszy rozdział jaki napisałaś! po prostu go uwielbiam, aż sobie chyba wydrukuję hahahah :D motyw z pamietnikiem był bardzo dobrym pomysłem!
OdpowiedzUsuńp
Rozczuliłam się nad wpisami z pamiętnika Marty ..
OdpowiedzUsuńPomysł z pamiętnikiem całkiem fajny, spodobało mi się.
OdpowiedzUsuń